Za mną kolejny dzień w całości poświęcony zwiedzaniu. Tym razem udaliśmy się do dzielnicy Sofii o nazwie Boyana (po naszemu Bojana, jak w tytule). Położona jest ona w sąsiedztwie góry Vitosha (o której już pisałem), a oddalona około 8 kilometrów od centrum miasta. Aby zobaczyć to co najlepsze trzeba się jednak trochę wysilić i przejść specjalnie wydzieloną trasą około 5 kilometrów w górach.

Zacznijmy jednak od początku. Na pierwszy ogień idzie cerkiew o roboczej nazwie „Boyana Church”. Wpisana jest ona na listę UNESCO. To tutaj zaczęliśmy całą wycieczkę. Z zewnątrz wygląda jak każda inna, ale wyróżnia ją to co jest w środku. Są to mianowicie doskonale zachowane freski datowane na ponad 700 lat. Jak powiedziała sama przewodniczka, aż dziw bierze, że nie zniszczyli ich ani Rosjanie ani Turcy w czasie okupacji. Może sami byli pod ich wrażeniem? Niestety nie można było robić zdjęć wewnątrz, ale jak ktoś jest zainteresowany to znajdzie zdjęcia wnętrza na Internecie. Niżej jednak zdjęcie z zewnątrz.

kościół Boyana 2

Cerkiew to jednak dopiero początek. Chętni mogą udać się w dalszą drogę górską trasą. Około 5 kilometrów, których celem jest wodospad.

Trasa nie należy do najtrudniejszych. Mimo wszystko nam sprawiła trochę kłopotów z powodu zalegającego jeszcze śniegu. Szczególnie pod koniec gdzie w śniegu można było się wręcz utopić, i trochę dlatego, że byłem przekonany, że śniegu już nie ma i ubrałem adidasy, w których cały czas czułem się jak na ślizgawce. Z tego powodu przejście w jedną stronę zajęło nam około 2 godzin. Oczywiście o wiele szybciej z powrotem, prawie ciągle z górki… Mieliśmy też trochę szczęścia, bo było dziś wyjątkowo ciepło i słonecznie, więc mogliśmy oglądać krajobraz wokół nas.

Sofia z góry

Okolica jest bardzo malownicza. Szczególne wrażenie robił widok miasta. Jakość aparatu w moim telefonie jest gówniana i w żadnych stopniu nie oddaje tego widoku, a na dodatek w kadr wkradł się słup wysokiego napięcia, ale cóż. Jakaś tam próbka, chociaż minimalna, jest. Widoki takie (ale już bez słupów!) towarzyszyły nam przez zdecydowaną większość dnia. Prawie, że do samego wodospadu.

Ten to jednak dopiero zrobił na nas wrażenie. Dodatkowo spotęgował je fakt, że mieliśmy okazję zobaczyć go jeszcze poniekąd skutego lodem. Zdecydowanie warto było trochę się pomęczyć i przemoczyć całe buty, żeby go zobaczyć.

wodospad 3

Na zdjęciu nie robi on takiego wrażenia jak na żywo, ale jeżeli ktoś planuje pobyt w Sofii to jest to zdecydowanie miejsce godne polecenia. Szczególnie latem albo wiosną, kiedy sam spacer będzie o wiele przyjemniejszy, a tereny wokół pokryte będą już zielenią. Swoją drogą może pod koniec semestru wybierzemy się na niego po raz drugi 🙂

Póki co zwiedzania było mało, ale teraz pora nadrobić zaległości. Jutro z samego rana jedziemy do Plovdiv, drugiego największego miasta w Bułgarii. Z tego powodu to chyba pierwsza sobota na Eramusie kiedy odpuściłem imprezę… Cholera, coś tu nie pasuję 😀 Ale jednego jestem pewien, na pewno będzie warto tam jechać 🙂

jeszcze raz widok Sofii z góry